Propaganda, czy ktoś ją lubi czy nie, jest dzisiaj narzędziem powszechnie stosowanym. To pewien rodzajem perswazji, który ma skłonić kogoś do moich racji, pozyskać go dla idei czy doktryny w której sam jestem, i którą uważam za słuszną. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie przeginanie w jej stosowaniu i wykrzywianie sensu jaki ma.
Pierwszą linią propagandowego frontu, który bombarduje nas z każdej strony są oczywiście media. W zależności od tego, w którą stronę ideologicznie wykrzywione, siłą próbują przełożyć na nas swój obraz świata. To pierwsza armata. Drugą jest polityka, która gotowa jest na wiele aby tylko kupić sobie przychylność tłumu. Dzisiaj oczywiście chodzi jej o coś więcej. Chce wychowywać obywateli pod siebie, oczywiście w imię tzw. racji stanu. Niestety, co mnie bardzo martwi, wykorzystuje do tego kościół. Zarówno ten pisany wielką literą, jak i małą. Jak pokazuje dzisiejsza rzeczywistość w Polsce, miłość jest odwzajemniona. To sprawia, że Kościół zaczyna mówić językiem polityków. Zaczyna coraz więcej miejsca poświęcać na sprawy, które nie są dla niego fundamentalne. Jaki jest tego skutek? Taki jak dzisiejszej polityki. To umacnianie podziałów w społeczeństwie. Dzielenie ludzi na ich i nas. Ich – złych, nas – dobrych.
Pomysł rozszerzania podstaw programowych o encykliki Jana Pawła II i rozmowy o obecności religii na maturze, wydają się wpasowywać w siłową metodę przekonywania do swoich racji. Nie mam nic do encyklik Jana Pawła II. Uważam nawet, że Fides et Ratio (z 1998 roku) powinna być obowiązkowym punktem dla każdego katolika. No właśnie … katolika. Czy dla kogoś, kto nie należy do kościoła, również? Biorąc pod uwagę fakt głębokiego zakorzenienia rozważań papieża Polaka w wierze w Boga, ich nierozerwalnym połączeniu z katolicyzmem, obawiam się, że skutkiem obowiązkowego zapoznania się z nimi, może być odrzucenie papieskich nauk jeszcze przed ich zgłębieniem. I nie ma tu znaczenia czy będą one dotyczyć zależności na linii wiara-rozum, sprawiedliwości społecznej, prawa pracy czy też wolnego rynku. Nie da się, w tym przypadku, odłączyć komunikatu od nadawcy. Mało tego, myślę, że nadawca staje się ważniejszy niż sam komunikat. Odbiorca nie skupi się na treści ponieważ zatrzyma się na tym, im jest nadawca. A to nic dobrego nie przyniesie.
Propaganda jest perswazją nakłaniającą. Mnie ona nie przekonuje, tak jak i nie przekonują mnie media i politycy. Wolę jej pozytywną alternatywę, czyli perswazję przekonującą, która z góry zakłada, że odbiorca ma coś do powiedzenia, jest aktywny i daje się mu możliwość wyboru. Bez wyboru, prędzej czy później, jest bunt i odrzucenie. A tego, mam nadzieję, nie chcemy.