Łatwo jest kochać tych, którzy nas kochają. Zgadzać się z tymi, którzy zgadzają się z nami. Mówić do tych, którzy chcą słuchać. Być z tymi, którzy są tacy jak my, którzy żyją tymi samymi wartościami, co my. Każdy to potrafi. Nie wymaga to żadnych szczególnych umiejętności. Jacy jesteśmy pokazują sytuacje, gdy przebywamy z tymi, którzy nie są tacy jak my. Przykład księdza, który krzyczy „won” do wolontariuszy WOŚP, pokazuje istniejący problem.
Nie będę znęcał się nad antyewangelicznym zachowaniem kapłana, który wyrzuca ludzi krzycząc do nich jakby byli psami „won stąd, wara stąd”. Dla mnie, to nie tylko niechrześcijańskie ale i antyspołeczne zachowanie albo zwykłe chamstwo. Niech każdy wybierze sobie co mu pasuje.
Zachowanie księdza jest jednak tylko skutkiem czegoś, co w Kościele mamy od dłuższego czasu. Staliśmy się „dozorcami Kościoła”, a nie uczniami głoszącymi dobrą nowinę o Jezusie Chrystusie. Uwierzyliśmy w to, że mamy być twierdzą, która ma bronić tego, co święte. Patrzymy innym na ręce czy aby nie robią niczego złego, podczas gdy sami przestaliśmy robić to, do czego wzywa Jezus:
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mt 16, 15)
Wypieramy z debaty problemy, do których skali nie chcemy się przyznać. A na zarzuty mamy jedną odpowiedź – bo Kościół jest święty, a ludzie w nim grzeszni. Tak, to prawda. Tylko co to zmienia? Nie mamy moralnego prawa do szukania winy na zewnątrz, jeśli wewnątrz nie chcemy rozliczyć własnych win.
Kolejny przykład w mławskiej parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski, w której ksiądz podglądając profile rodziców na FB oświadczył, że tylko kilkoro dzieci powinien dopuścić do pierwszej Komunii Świętej. Jeśli to okaże się w stu procentach prawdą, to jak inaczej określić opisywaną postawę jak bycie dozorcą, który sprawdza czy petent nadaje się do tego aby go przyjąć czy nie? W tym przypadku, co gorsza, chodzi o dzieci, które mają ponosić rzekome konsekwencje tego, co ich rodzice zamieszczają na Facebooku. Ksiądz uważa, że media społecznościowe rodziców mogą być przepustką do przyjęcia sakramentu. To niedorzeczne myślenie.
Chrześcijaństwo, które znam z Ewangelii, to miłość nieprzyjaciół. To wyjście do człowieka i traktowanie go z godnością, bez względu na to czy jest w Kościele, czy go tam nie ma. Jeśli natomiast uważamy, że należy lepiej traktować „swoich”, to nic nie zrozumieliśmy z kazania górze i poniższego fragmentu:
„Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.” (Mt 5, 46-48)