Zawsze łatwiej znaleźć czyjąś słabość niż swoją. Dostrzec błędy innych niż własne. A już najłatwiejsze jest upominanie i doradzanie. Wszystko w imię Boga, oczywiście. Zrobienie z siebie „ciecia” Dekalogu, to stosunkowo prosta sprawa, zwłaszcza gdy „cieciujesz” innych, a nie siebie.
Moralność od moralizatorstwa oddziela bardzo cienka granica. Czasami można nie zauważyć, jak z pilnowania siebie, człowiek zaczyna pilnować innych. A moralność trzeba odnosić do własnych czterech liter, a nie cudzych. Dlatego moralność, u osoby wierzącej, powinna wynikać z wiary, a nie na odwrót. Wiara wynikająca z moralności jest skierowana na system nagród i kar, a nie o tym jest Chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo jest o relacji człowieka z Bogiem. O jej budowaniu i opieraniu na niej własnego życia. Z tego dopiero może wynikać moralność, dekalog oraz przyjęcie zasad określonej wspólnoty chrześcijańskiej.
Wyrosłem już z tego, że gadaniem o wierze kogoś nawrócę. Ja nie jestem od nawracania ludzi. Wiarę w sercu człowieka może zasiać jedynie Bóg. Nie jestem zwolennikiem ciągłego opowiadania, o tym że wierzę, o tym że ktoś wierzy i o tym, jak to fajnie jest jak się wierzy. Raz jest fajnie, a raz nie, ale to tylko na marginesie. Staram się żyć tak żeby ludzie pytali mnie o wiarę. Sądzę że to jest ten złoty środek, którym można coś zrobić. Pokaż, że twoja wiara ma przełożenie na rzeczywistość i żyj, tak aby ktoś patrząc na to jak żyjesz, chciał Cię spytać o Twojego Boga, o Twoją wiarę. Nie widzę innej drogi.